Tuesday, August 19, 2008

Hipokryzja

Hipo to prawie jako hippo czyli - o ile moje ograniczone rozumienie podstaw łaciny na to pozwala - coś związanego z koniami. Lub z jazdą konną. Hmm. Ale słówko chyba bierze się raczej od hypo czyli pod/poniżej. Np. - poniżej krytyki.

Nie lubię tego słowa. I nie lubię hipokrytów. Np. X: Nie jadam mięsa. Y: A kurczaki? X: Przecież to nie mięso. Hipokryci mają bardzo łatwo. W ogóle nie potrzebują przejmować się życiem. Jeśli bowiem ma się zapalić taka czerwona lampka 'przejmowania się czymś' - od razy pojawia się ich ukochana niewidzialna hipowróżka i sprawia że czują lepiej bo przecież w sumie nie muszą/nie jest to konieczne/tak też można/no bo po co/no przecież to nic złego. Ale hipokryzja ma znacznie bardziej intrygujące oblicza. Np. taka - ONA.

ONA jest moją znajomą. A raczej była ponieważ od jakiegoś czasu raczej kontakt się zerwał, ale też i nie ma chyba po czym płakać bo kontakt to zbyt częsty i bardzo zażyły nie był. Zatem ona studiowała pewien modny obecnie kierunek (o ile mi wiadomo - studiuje nadal). I bardzo szybko dochodziła do wniosku, że w Polsce - no tutaj to po prostu studiować się nie da. No bo się nie szanuje studenta, no bo tutaj do niczego się nie da dojść, no bo żeby do czegoś dojść to trzeba się - o zgrozo(!!!) - NAPRACOWAĆ. NAROBIĆ. I - o la Boga - W Y S I L I Ć. Co jest dość znamienne - tragicznym nieporozumieniem kończyły się próby osiągnięcia przez ONĄ mierzalnego poziomu naukowego rozwoju za pomocą kilku dość złożonych technik, wśród których było: spożywanie nadmiaru etanolu, tak-zwane opierdalanie się, nieustanne poszukiwanie każdej możliwej wymówki.

W obliczu tych wszechogarniających przeszkód natury jakże obiektywnej ONA postanowiła wyjechać w kierunku miodem i mlekiem i naukowym rajem opływającego zachodu. Zapewne podyktowane to było wszechogarniającym marazmem oraz immobilnością polskiego rynku pracy naukowej. Przemilczmy fakt, iż JEJ branża to jeden z najdynamiczniej rozwijających się sektorów współczesnej nauki.

Cóż się okazało po dotarciu do RAJU?

Raj otóż ma kilka podstawowych zalet. Zalety Raju to:
- tu się dobrze czuję
- tutaj wreszcie mogę pracować (? robiąc dokładnie to samo)
- tutaj ode mnie WYMAGAJĄ (?)
- tutaj jest fajnie

Zastanawiam się czy hipokryzją jest preferowanie pracy 'gdzieś' w przeciwieństwie do 'tu' jeśli tylko to 'gdzieś' jest wystarczająco daleko? Czy hipokryzją jest wyjeżdżanie za granicę tylko po to żeby robić badania 'za granicą'? Tylko po to, żeby to samo robić 'na zachodzie'? Martwi trochę takie podejście oraz niedocenianie polskiego środowiska naukowego. Bo jeśli się chce - to wszędzie można robić to, co pasjonuje najbardziej. Zgodzić się można, że czasami środowisko naukowe w Polsce jest ociężałe i powolne, czasem może nawet przestarzałe - ale zmienia się! (co widzę patrząc nie tylko na nie ale i na naukę na zachodzie, a z takową mam już kontakt od pewnego czasu: Szwecja, Finlandia, GB).

I wreszcie - czy jest hipokryzją wyjeżdżanie na zachód, ponieważ nie chce się robić nauki w Polsce? Czy nauka ma 'przynależność' terytorialną? Paszport, wizę, ambasadę i takie sprawy? Chyba jeszcze sam sobie nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Bo może widziałem za mało?;)

[powstało po pewnej dyskusji, która zupełnie wyrzuciła ze mnie wiarę w pewnych ludzi ;]]

0 komentarzy:

Blogger templates

 

Copyright © SzyM Design by Free CSS Templates | Blogger Theme by BTDesigner | Powered by Blogger