Przyszło mi się dzisiaj zmierzyć z lokomotywą masowej edukacji (a)seksualnej. Pani - gdy już wlała każdy centymetr swojego ciała na chodnik przede mną - uśmiechnęła się szeroko i nie bacząc na moje manewry wymijające postanowiła rozpocząć 'nauczanie'. Mam niemalże wrodzony odruch 'dziękowania' za wszelkie tego typu rewelacje - ale tym razem coś kazało mi poczekać i zobaczyć cóż takiego się będzie działo.
Lokomotywa troszkę się zasapała musiał więc poczekać na ustatkowanie się pojemności wydechowej na w miarę bezpiecznym poziomie - i gdy już się to stało powiedziałem "Nie mam zbyt wiele czasu".
"Ale to zajmie tylko chwilkę, kochaneczku" - odrzekła urokliwa bachantka. W mojej głowie włączył się czerwony alarm - kochaneczku to słowo-klucz, wyzwalający całą lawinę synaptycznych pocałunków. Przyjąłem bezpieczną pozycję słuchacza (tzn. stopa wysunięta do przodu w razie powzięcia zamiaru uchodzenia z pola rażenia quasi-mądrością).
Parowóz(ka) zaś rozpoczęła. "Jestem ze stowarzyszenia stop-GMO [powiedziała gy-em-ouł]. Walczymy przeciwko wprowadzeniu do sklepów takich produktów. Czy wie Pan co to jest modyfikacja genetyczna" Z wielkim trudem powstrzymałem się przed zgnieceniem trufli w kieszeni (to dopiero byłaby strata). "Nasza działalność polega w szczególności na niszczeniu modyfikowanych plonów, ściaganiu hodowców psów (wtfuck?!) oraz walce o wprowadzenie ustawowych zapisów przeciwko GMO [gy-em-ouł]" W tym momencie przerwałem i postanowiłem się zabawić.
"Ale przepraszam bardzo... Co to jest to GMO [gy-em-ouł, tak, poniżyłem się do wypowiedzenia tego] bo nie orientuję się chyba" W widoczny sposób pewność i parowozowa lokomotywowatość rozmówczyni nieco oklapły. Wzięła wdech i zaczęła "No wie pan... Ja tak dokładnie to nie wiem, ale na szkoleniu to mówili, że to się robi takimi strzykawkami. No wie pan, nakłuwa się te pomidory i wstrzykuje te... no... DIOKSYNY! Czy coś takiego. No trujące są takie GMO [gy-em-ouł]. Widziałam zdjęcia dzieci, które się potem rodzą. Straszny widok, mówię panu, potworny"
"Rozumiem... I co robicie żeby temu zapobiec?"
"No wie Pan. Pisaliśmy już petycje do premiera. Mamy nawet swój program w religia.tv. I - jak na organizację pożytku społecznego - może pan przekazać na nasz cel 1% swojego podatku. Mam tutaj taki druczek... o... proszę..."
"Pożytku mówi pani. Wie pani co, muszę wracać do pracy. Mamy tam kilka kabaczków do zmodyfikowania - wie pani, nowe technologie, postęp... Ale oddzwonię"
"Ale nie dałam panu numeru" wycedziła przez zęby. Chyba obudziła się w niej iskierka myślącego mózgowia. Na szczęście mnie już w pobliżu nie było...
[pointa 2 ostatnich akapitów zmyślona ;) ale reszta - najprawdziwszy dramat. no comment]
Tuesday, October 7, 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment