Wednesday, October 8, 2008

Owceee eee eee eee




Mamy w Kole taki zwyczaj (a raczej zwyczaik) spotykania się co wtorek i oglądania. Oglądaliśmy już naprawdę wiele różnych/dziwny/niecodziennych/niestandardowych rzeczy. Od (okupionej 4 próbami) opowieści o kwiecistej niestrawności (motyw z 'Fontanny' Aronofsky'ego) poprzez pana z buteleczką, robiącego dziurki czole ('No country for old man' braci Coen) po niezamierzoną czeską komedią (napisy tłumaczył z angielskiego chyba automat; stąd perełki 'co u góry?' < 'what's up?').

TEN film jednak mnie przerósł. "Black sheep" Jonathana Kinga to prawdziwa rzeź. Co do fabuły - jest ona dość zgrabna. Ot chłopak obsesyjnie bojący się owiec, ot brat jego - zarządzający owczą farmą miłośnik owiec (miłośnik d o s ł o w n i e) i pionier genetycznego miksowania najróżniejszych odpadów matki natury. W krótkim czasie - za sprawą entuzjastycznego wegetarianina oraz jego dziewczyny z przerostem chakry nad treścią zaczyna się jatka. Jak na jatkę przystało - krwawa. Owce, w akcie niemej (beczącej...?) zemsty za okrutne bezczeszczenie ich DNA, przeradzają się w zmutowane bestie żądne krwi. Ugryzieni zaś - jeśli wcześniej nie stracili w malowniczy sposób kilku metrów swoich osobistych kiszek - przemieniają się w monstra w owczej skórze, bardziej niż Dolly przypominające Diablo z popularnej gry albo zgaszonego i porosłego bawełną Balroga z tolkienowskich historii. Całość fabuły rozwija się w tempie zabójczym, krew, mózg, chłonka i inne płyny ustrojowe leją się na wszystkie strony obficie i - zgodnie z prawami nurtu gore - bardzo widocznie. Sam zaś finał... Hmm... Nie zdradzając szczegółów powiem tylko, że obezwładnia eksplozywnością oraz... zaskakująco aktualnymi przesłaniami ociarającymi się o protokół z Kyoto ;).

Co zaś mnie zaskoczyło najbardziej - to fakt, że w całej swojej absurdalności, irracjonalności oraz obezwładniającej bezsensowności film naprawdę DAJE się obejrzeć. Po około 1.5 godziny dochodzi się do momentu gdzie nic, absolutnie nic nie jest w stanie zaskoczyć albo zszokować i widz przeżywa swego rodzaju catharsis. Zamiast oczekiwać kolejnego zwrotu akcji i kolejnych napiętych chwil rozgryzania logicznych łamigłówek reżysera - zostajemy wyzuci z wszelkich wyższych procesów myślowych. Chyba jest to właśnie cel tego filmu - bo to, że jest to parodia i pastisz nie ulega wątpliwości. Gwarantuję niesamowitą dawkę śmiechu każdemu, kto obejrzy to, hm... Dzieło ;).

0 komentarzy:

Blogger templates

 

Copyright © SzyM Design by Free CSS Templates | Blogger Theme by BTDesigner | Powered by Blogger