Peru. Ciągle na miejscu. Czasem bez pewności dnia następnego - ale w trasie i to trasie hipnotycznie uzależniającej. Po drodze przystanki - jeden droższy od następnego, w każdym następnym albo bardziej chce się zostać albo od razu uciekać. Dookoła obcy język, obce myśli i obce spojrzenia. Brak zaczepienia dla krzyczącej o defaultowy 'urodzeniowy' standard psyche. Ale jedzie się dalej.
Wiele oczekiwań spuszczonych z karkołomnej górki już w czasie pierwszych dni, ale znacznie większa część rozdęta do rozmiarów kosmicznych, wszechświatowych. A więc - dalej.
I jeszcze tylko jedno. Podróżowanie, to uczucie całkowitego odseparowania od swojej standardowej normalności - uzależnia. Po tygodniu nie jest się już travellerem, jest się konsekwencją swojego wyboru - logiczną i bez wahania podążającą do swojego celu. To w podróżowaniu jest fajne - że ma ono cel. Nawet, gdy się go nie widzi/uznaje/neguje/odrzuca - on jest bo bez tego definicja podróży jest bez sensu.
No to jedziemy!
Wednesday, September 16, 2009
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment