Czasami czuję się - jako (początkujący/niedoświadczony) naukowiec jak w centrum dobrego kryminału. Oto jest GRUPA TRZYMAJĄCA WŁADZĘ, konspiracja przesądu i złego zdania, chybionych poglądów i zadymionego rozsądku. Jest też LIGA NIEZWYKŁYCH DŻENTELMENÓW, z uporem i szlachetną pasją plewiąca chwast złego fermentu, w zarodku dusząca zażewia zwątpienia. Co z tego, że jestem w tej drugiej grupie. Nie ma to większego znaczenia. Bo nieodmienie mam wrażenie, że i tak przegrywamy. Już wyjaśniam.
O konflikcie ludzie/ewolucjonizm napisano tony tekstu, bez obrazków. Nie ma sensu dublować problemu po raz n-ty. Ale czy cokolwiek się zmieniło? Albo inczej - czy cokolwiek się może zmienić? Teoria ewolucji jest dość zawiłym problemem. Mówienie o skamielinach i prawie biogenetycznym - a taki punkt widzenia pokutuje w szkołach niestety - jedynie zaciemnia większą część obrazu, a i tak nie przyczynia się do "nawrócenia" niedowiarków. Ktoś mógłby powiedzieć, że mówienie tutaj o nawróceniu jest conajmniej niewłaściwe - tutaj po prostu trzeba zrozumieć. Ale przecież to jest najtrudniejsze! Społeczeństwo i tak ma swój zbiorowy 'Mózg' - i Mózg ten najlepiej wie (prostym prawem uśredniania informacji - co jest prawdą a co nie, co jest sensowne a co nie. W ten sposób informacja najczęściej wytrzymuje w zakłamanej postaci - jeśli takowa jest łatwiejsza do utrzymania. A w przypadku teorii ewolucji tak własnie jest! Uśredniając zgodnie z możliwymi prawami społecznego doboru wszystko, co w akceptacji ewolucji może nam pomóc - dochodzimy do średniego 'kawałka Mózgu', dla którego nie ma większego znaczenia, czy zmiennością życia kieruje Dmiurg, Inteligentny Architekt, Jar-Jar czy Moc. Czy być może - choć znancznie mniej medialna i widowiskowa - Ewolucja. Dla przeciętnego elementu społecznej układanki prawienie przykazań o zmianach częstości alleli, o wirusach coraz lepiej zabijających bakterie i o bakteriach coraz lepiej nie dających się zabić antybiotykom - wszystko to dla normalnego 'człowieka' jest abstrakcją, nie mniejszą niż tensory w ogólnej teorii względności. Walka toczona przez post-Giertychowców i Masonów versus neooświeceni, racjonalni wojownicy Dawkinsa jest walką tylko i wyłącznie ich życia i ich idei, nie sięgającą nawet jeden poziom niżej w drabinie społecznego odbioru. No, może jeśli sięganie sprowadzimy do niezbyt przywoitego, sporadycznego szumu medialnego - ok. Ja jednak mam wrażenie, że eseje, słowne potyczki i dyskusje toczone na łamach przeróżnych Dżurnals z Iwoluszonary, Ikolodżikal oraz Dżinomik w nazwach - służą tylko podbudowywaniu naszej własnej, naukowcowej moralności i roracjonalności. Nie twierdzę, że robimy za mało w uspołecznianiu wizji aspołecznych. Może po prostu nie będziemy nigdy w stanie zrobić tyle, by odnieść sukces (?)
Odpowiadając na jawiące się w Waszych głowach pytania mówię - nie, nie sądzę by to oznaczało podkopywanie reputacji czy znaczenia teorii ewolucji. I utwierdzanie się w przekonaniu że jest ona prawdziwa, falsyfikowalna - a jednak ciągle niepodważalna, słuszna w każdym znanym systemie biologicznym - to wszystko jak najbardziej ma sens i swoje znaczenie. Ale czy dotrzemy z tym kiedykolwiek na tyle daleko, by z czystym sumieniem powiedzieć 'teoria ewolucji jest w pełni akcpetowalna na poziomie przeciętnego społeczeństwa'? Ja po prostu coraz częściej myślę, że to nie o 'akceptowalna' powinno chodzić, ale o pojmowalna, zrozumiała. A o to w TE czy każdej innej teorii paradygmatycznej trudno, przynajmniej na poziomie samego społeczeństwa.
Browse » Home
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment