Monday, September 13, 2010

Aussie and Kiwi - pierwsze dni

[wybaczcie brak PL znakow ale taka juz natura nie-polskich klawiatur] Na poczatek - wielkie rozczarowanie... Krainy, ktore tak czesto wyplywaly w marzeniach jako te jedyne i niepodwazalnie warte zobaczenia - troche stracily. Australia - jak na razie w postaci Sydney - okazala sie byc droga, nie tak wcale ladna; kangury jednak nie wyskakuja z kazdej dziury w ziemi ;) a samo sydney - no coz... Opera i Harbour Bridge robia wrazenie (zwlaszcza most, ktory jest GIGANTYCZNY) - ale poza tym Sydney jest brudne, cholernie drogie; nocleg za $30 to brudna dziura, gdzie pod hostelem maszeruja tabuny prostytutek. Mmmm, miodzio ;) Pozytywnym akcentem byly Blue Maountains - park narodowy plaskich wzgorzy, porosnietych niebieszczejacym w poludnie eukaliptusowym lasem. Dzien pierwszy - Australia:My 0:1. No, moze pol punkta za niesamowite niebo (obloki Magellana!!!) i przyrode inna o 180 stopni - obce ptaki, obce glosy, obce kolory, obce rosliny (choc niektore nie tak obce, tylko ze... drzewiaste?!)

Dzien trzeci to dzien NZ - albo Kiwi jak wola ja nazywac miejscowi. Nadzieje na miejsce choc finansowo tanie szybko sie rozwialy - jest tu takze cholernie drogo... Po wydaniu $230 mamy jednak zarezerwowana podroz marzen - przez Poludniowe Alpy i Queenstown prosto w paszcze Milford Sound. I choc kasa (a raczej jej rwacy strumien) wszystkiemu odbiera urok - perspektywa spotkania oko w oko z Gorami Mglistymi, Edoras i Rauros - wynagradza wiele. I oby nadzieje nie okazaly sie plone...

0 komentarzy:

Blogger templates

 

Copyright © SzyM Design by Free CSS Templates | Blogger Theme by BTDesigner | Powered by Blogger