Thursday, June 26, 2008

I co? Już?

Jest w życiu wielu ludzi pewien okres, którego nie potrafię inaczej opisać jak definiując go za pomocą stabilnej ewolucyjnie strategii. Okres ten trwa pięć lat. Nie mniej, nie więcej. Przez cały ten czas człowiek podlega bardzo skrajnym próbom i wyzwaniom. Jest zmuszany przez ogólnie panującą ideologię do notorycznego i przewlekłego narażania się na podwyższony poziom krótkołańcuchowych alkoholi we krwi (dokładnie jednego alkoholu) i do dzielnego znoszenia puchnących opon mózgowych, sygnalizujących to podwyższone stężenie za pomocą nieznośnego bólu głowy.

Jednocześnie jest człowiek w tym newralgicznym okresie obiektem przeciwstawnych sił pływowych, z których jedna (tak zwany syndrom "jutro zrobię", będący odmianą syndromu "brakującego jednego dnia") stanowczo przeciwstawia umysł człowieka jakiejkolwiek ingerencji poznawczo-racjonalnej, druga zaś stara się osiągnąć coś zupełnie przeciwnego - dokonać mentalnego gawłtu na plątaninie zwojów nerwowych, skutkującej brzemiennym w skutkach przepaleniem obdwodów.

Wreszcie - dwie przeciwstawne tendencje działają, osiągając dynamiczną równowagę. Po jednej stronie - oligarchia tak zwanych "nosicieli tytułów" stara się usilnie oraz nieustannie udowodnić, że konkretnej jednostki umysł nie przedstawia sobą żadnej wartości, że jest pusty, żałośnie niewypełnialny i ewolucyjnie nieprzystosowany do noszenia wiedzy nieco tylko przekraczającej pojmowanie swojego własnego nędznego istnienia. Na drugiej szali stoi zaś wieczyste przekonanie tej zainteresowanej osoby, że to coś skryte w jego czaszce jest w istocie szczytem racjonalno-empirycznej doskonałości, emanującej przez oczodoły aurą wszechwiedzy. Siły te wytwarzają przeciwstawne prądy, równoważące cały układ i nie pozwalające by wytrącił się on z równowagi, co - przyznać trzeba - przez bite pięć lat jest nielada akrobacją.

A po pięciu latach takiego przeciągania liny, uwiecznionego krok po kroku w małej zielonej książeczce, delikwent stoi przed drzwiami niewielkiej sali, trzymając w rękach zmięty dowód nadania mu trzyliterowego równoważnika ewolucji wzwyż na drabinie rozwoju intelektualno człowieczego. Dzieje się to po jakże wiele znaczącym momencie, o jakże wiele mówiącej nazwie 'OBRONA'. Czego się tam broni? Prawa do oprawnego w sztuczną skórę świstka zwanego dyplomem? Swojego własnego, zmurszałego i zmielonego - mózgu? Swojej racji (nomen omen)? A może po prostu siebie samego? Hm? Czyżby?

I tylko jedno kołacze się w owej biednej, (nie)zrównoważonej po całych tych STUDIACH głowie:

-No jak to?! I co? Już?!

1 komentarzy:

Ruda Zołza said...

No tak studia raczej nie przygotowuja do zycia w normalnym swiecie :)

Blogger templates

 

Copyright © SzyM Design by Free CSS Templates | Blogger Theme by BTDesigner | Powered by Blogger