Studia wyższe - to świat w świecie. Na całe pięć lat - nowy czas tylko i wyłącznie dla delikwenta. Nierozłącznie wiążą się studia z wracaniem - a najpowszechniejszym typem jest wracanie do domu.
Wracanie do domu zanika z tokiem studiów w postępie geometrycznym, a początkowa częstotliwość jest odwrotnie proporcjonalna do odległości dom-uczelnia. Wracanie na studiach to niemalże element rytuału, jakaś mantra i monotonna wahadłowa czynność "konieczna". Pozwólcie, że napiszę coś o moim wracaniu.
Gdy człowiek - młody i naprawdę bardzo, bardzo zdeterminowany - znajduje swoją własną osobę w rzeczywistości nowego miasta, które zna jedynie w postaci zagmatwanej siatki kolorowych wężyków na mapie - naprawdę robi mu się słabo. I mnie też - robiło się słabo. To tak, jakby wrzucić rybę do wody w olbrzymim stawie. Cóż z tego, że czuje się jak ryba w wodzie... Ale w takim stawie?
I w dodatku Ci wszyscy ludzie. LUDZIE. Studenci, współmęczennicy, towarzysze. Dziwni jacyć. Jakoś tak z ukosa patrzą, jakoś tak nie potrafią właściwie ocenić, właściwie spojrzeć, zagadać, przejść obok. No nienormalni no. No a ta Uczelnia! Pfff! Noż kto to widział, tyle korytarzy i w dodatku w ogóle nie wiadomo który gdzie prowadzi, który w dół a który w lewo, i gdzie ksero a gdzie - żarcie. Gdzie do kibla a gdzie na wykład. I czemu ta stara baba tak stoi na tej klatce jakby wiedziała wszystko w całym kosmosie?!
No tak. To wykładowczyni.
Jak widzicie - wracanie w filozofii studiowania ma niebagatelne znaczenie. Pozwala upewnić się, że spokojny i poukładany nurt życia zostawiło się tylko na chwilkę (ułuda) i że on naprawdę jest tam, obok, w odlgełości 1 godzinki podskakującym minibusem, z pachnącym tylko i wyłącznie Tobą łóżkiem i mamą, czekającą z rozkosznie ciepłym piernikiem. To jest wracanie. Docenisz to - jeśli jeszcze nie studiowałeś. Docieniasz - zapewne - jeśli studiujesz.
Moje wracania - o ile pamiętam - zawsze były senne jakieś. Dziwne, jakby umoczone w smole, powolne i kleiste. Autobus - przez całe 5 lat dokładnie tak samo rozlatujący się - odjeżdżał co roku z coraz to innego miejsca w Krakowie, bezlitośnie zmieniającym się na moich oczach mieście Studiowania. Wracania tym autobusem zawsze były niezwykłe - nabożnie ciche i ciemne, szczególnie gdy zima budowała na jego szybach lodowe domki z kart. Wracało się w pierwotnej i troszkę słodkawej rzeczywistości, jakby w kawałku poprzedniego życia, który na dłuuugiej pępowinie wyjeżdża po Ciebie do owego Krakowa i zabiera. Zawsze - towarzyszyła temu muzyka. I pamiętam dokładnie rozpływające się Krakowy, gdy w ucho sączył się Myslovitz. Znikające szybko i bezboleśnie gdy mózg pulsował Evanescence. Wirujące w ucieczce od/do gdy Vivaldi podbijał nieruchome powietrze. Takie były wracania.
Ale - człowiek przyrasta do miasta Studiowania. To jest trochę jak z brudem. Długo długo - jest tym brudem to miasto. Ten Kraków. Anomalia rzeczywistości, co tydzień na tydzień porywająca Cię byś Studiował. Ale szybko nastaje remis. I relacja zmienia się o sto i osiemdziesiąt przysłowiowych stopni. I szybko już Ty jesteś tym brudem za uchem Krakowa Kulturalnego. Krakowa Wielkiego i Dooskonale-Sobie-Bez-Ciebie-Radzącego. Szybko zaczynasz zauważać, że Bracka i Grodzka to nie jedyne ulice z knajpami. Że do BJ da się dojść również i Cybulskich. Że na Loretańskiej latarnie są wielkie jak banie i tańczą na wietrze - a Retoryka prowadzi długo tak jakby donikąd. Odkrycie Krakowa z jego całym sobą i spojrzenie w ten Kraków z Twoją własną skromną osobą w środku - to jest troszkę szok. Ale szok miły - bo nagle stajesz się jednym z Nich. Krakowskich Żaków. I chcąc - nie chcąc przestajesz wracać do domu. I czasem Ci głupio odpowiedzieć gdy ktoś pyta skąd jesteś - więc mówisz 'Z Krakowa'. A poza Krakowem - to nawet się już nie zastanawiasz, natychmiast adoptujesz tą myśl - Kraków to mój dom.
I tylko gdzieś głęboko, w kąciku oka... w zdumieniu się nad mglistymi Błoniami... w niepewnym odkrywaniu coraz głębszych zakamarków krakowskich wnętrzności - czasami, wcale nie tak rzadko - odzywa się tęsknota. Za tym mokrym i pachnącym Prywatną Wiosną ogródkiem. I jego liliowymi ziemowitami. I krwawym berberysem na jesień. I złotym krokusem na pożeganie zimy. Za zwykłym fotelem, zwykłym rosołem - i zwykłym, najzwyklejszym powrotem do domu. Bo przecież on jest tylko jeden i jeden pozostanie. Z niedzielną pieczenią i rozkoszną myślą, że nie ważne ile przywieziesz nauki - i tak nieruszysz z tego nic, a wyrzuty sumienia nawet nie zaryzykują zaglądać przez tak bardzo znajome, tak bardzo Twoje okna.
Takie jest właśnie wracanie na studiach. I zawsze warto. Dla psa. Dla Mamy. I jej kremówek.
Thursday, February 12, 2009
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment