Chyba zbliża się wiosna. Jak dotąd meteorologicznie. A teraz - psychicznie. Pojawia się w mózgu taki charakterystyczny stan, gdy z jednej strony czuje się 'nowość' w powietrzu, i chce się robić wszystko i wszędzie - z drugiej zaś strony jest tak jakoś... niemrawo. Człowiek siedzi nad swoją robotą, z głośników płynie obezwładniająca anty-akcja w postaci 'Equatorial Stars' Frippa i Eno, za oknem jest - tak przeciętnie; średnia i mediana wyciągnięte ze wszystkiego, co się da: koloru nieba, temperatury, natężenie słońca i ludzkiej aktywności, nawet pędu i prędkości cudem ocalałych na drzewach suchych liści. Jest - tak samo, wyrównują się gradienty wkurzenia, zachcianek i rozbiegania myśli. A z braku gradientów - jak wiadomo - bierze się bezruch, ataksja, dysfunckja motoryczna oraz psychiczna, a do tego zupełnie odumysłowienie człowieka... Ot - jedyny prawdziwie sensowny wkład matematyki pól skalarnych w nasz mały, biegający we wszystkie strony świat.
Zabawna w tym wszystkim staje się nawet nazwa. Bo cóż znaczy przesilenie? Przesilenie najnegatywniejszych emocji, wywleczenie z głębi uśpionego zimą ciała tęksnot i wszelkich 'tego-mi-brakuje-od-dłuższego-czasu'? A może - przesilenie tego ładunku ciepłej i obrośniętej tłuszczem bezczynności zimowej, atawistycznej pozostałości słodkiego hibernacyjnego obliwionu? Dla mnie wiosenne przesilenie będzie zawsze stanem, gdy okres między podniesieniem palca a naciśnięciem klawisza z literką 'A' dzieli się nieskończenie wiele sekund, tak że palec zdaje się zwalniać asymptotycznie przed tym 'A'. I nie ma zupełnie zamiaru - czy też zamysłu - pospieszyć do 'B'. Niebezpieczny to czas - bo z łatwością wykonania popołudniowej drzemki można zaprzepaścić sobie tygodnie - ba! miesiące - uważnie i skrupulatnie wykonywanej pracy, sumiennie, czasem z pewnym wysiłkiem generownej naszą silną wolą. Wola bowiem jest w czasie przesilenie słaba, rzec by nawet - nieobecna w co krytyczniejszych momentach.
Rzeczywistość dookoła nas bynajmniej nie pomaga w obezwładnianiu przesilenia. Wszystko dzieje się w dokładnie takim tempie, jak kiedyś (autobusy jeżdżą jak jeździły, panie na straganie jak klnęły tak klną) ale relatywizm przesileniowy robi swoje. I tak - mimo naszych najszczerszych chęci - w krytycznym czasie autobus zawsze jest za późno lub za wcześnie, zależnie od tego, która opcja wkurzy nas najbardziej. Każdy ruch doskonale nam znanej pani Stasi odbywa się w ośrodku o dziesięciokrotnie większej gęstości, skutkując tym, że nasz kupiony pomidor przemierza tysiąclecia zanim dotrze do naszej siatki. Nie muszę oczywiście wspominać wszelkich urzędów, który ze snail mode przechodzą w continental-drift mode, przyprawiając i tak już nadwątlone zasoby cierpliwości o drgawki.
Przyrodnik z nieodmiennie ewolucyjnym spojrzeniem na życie zapyta - po co? Po co nasz organizm reaguje tak dramatycznie na okres, będący - jakby nie spojrzeć - preludium do wiosennej eksplozji absolutnie wszystkiego? Czy jest to swego rodzaju mechanizm czyszczący, usuwający zgromadzone w naszej podświadomości mroczne myśli, zrodzone w zimowym mroku? Ciekawą obserwacją wydaje się być fakt, że siła wiosennej depresji (i związane z nią np. chęci pozbawiania się życia w nieraz bardzo malownicze sposoby) koreluje dodatnio z szerokością geograficzną. Oczywiście, nie mówi nam to nic o przyczynowo-skutkowej zależności, ale wskazuje na rolę raczej czynników zewnętrznych. A więc jednak usterka mózgu ninawykłego do kilkugodzinnego dnia i wszechogarniającej ciemności? Wydaje się, że tak.
Wyjaśnień można wysnuwać wiele - jedno jest wszak pewne. Uważajcie na przesilenie. Najlepiej zrezygnować z pogrążania się w melancholijne krajobrazy rodem z "Jesieni w Dolinie Muminków". Najlepiej w ogóle wyeliminować smętną muzkę ze swojeggo jadłospisu, a za wszelką robotę zabrać się metodą brutal force - inaczej wyniki mogą być opłakane, jeśli w ogóle będą ;). A co robić, jeśli mimo wszystko dopadnie nas ignavus modus? Nie, nie Prozac. Strategia jest prosta. Kawa. Mocna. Nie pomogło? No to dwie kawy. Dalej źle? Rundka wkoło bloku, truchtem. Jeszcze trzyma? Hmm. W takiej sytuacji to już można tylko zwiać z Miasta gdzie pieprz rośnie i mieć nadzieję, że deprechy nie stać na podróż PKSem marki MercBus.
Sunday, March 1, 2009
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment