[Mam czasami takie przebłyski myśli, czasami wywodzone z jednego impulsu, spojrzenia, obrazu, dźwięku. Czasami one rosną, same zaczynają żyć i układać w mojej głowie historie. Dlatego spróbują pojawiać się tutaj - miniatury. Cacka, prawie zabaweczki. Nie wiem czy dla wszystkich - ale w końcu blog jest mój ;P]
{ Terra Forma }
Całą okolicę wypełniał przeciągły skowyt maszyn. Okoliczne zarodźce chwiały się nieustannie pod naporem jednostajnego dźwięku, nienawykłe do takich bodźców po dziesiątkach dni w laboratoryjnej pustyni. Or stał i patrzył jak zaadoptowane maszyny do mielenia drewna przesuwają się cal po calu po wielkim polu, jak całymi haustami wchłaniają kolejne kęsy materii, mieląc je z okropnym wizgniem i wyrzucając bladą sieczkę przez swoje syfony. Całość zalewał pożar słonecznego, karmazynowo-fioletowego blasku.
- Na Ciebie też przyjdzie kolej. - pomyślał Or, mrużąc oczy. Sylwetka Inkwizytora, wpatrzona w gorejący nieboskłon kładła się przeciągłym, wykręconym cieniem po bladej ziemi i niknęła gdzieś w oddali, gdzie mechaniczne drzewożery dokańczałyswojego dzieła.
Quintia była piątą już kolonią, drugą w stadium embrionalnym i pierwszą, która z powodzeniem przeszła przez cykl inkwizycji w całości, bez ostatecznej degradacji tej niezbędnej, zawsze zachowywanej części biosfery. Primia nie dotarła nawet do etapu resetowania cykli geochemicznych, Secundis, Tertis i Quartos rozpadły się ostatecznie, gdy bomba zegarowa metanowgo lody zamieniła ich atmosfery w buzujące błękitem i zielenią kumulusy chemicznej katastrofy. Terraformowanie zawsze wiązało się z ryzykiem, ingerencja przecież dotyczyła zbyt wielkich skal, zbyt całkowitych kwestii. Ale w końcu przejmowaliśmy coś naszego, nieprawdaż? Co Bóg dał...
Z zamyślenia Ora wyrwała cisza. Drzewożery nagle się zatrzymały, potulnie tylko pojękując silnikami i kopcąc czarnym dymem. Inkwizytor zmrużył oczy - od strony maszyn do niego biegł niewolnik, rozpoznał go natychmiast po jaskrawo wytatuowanej głowie i pomarańczowym komibnezonie operatora drzewożera.
- Najwyższemu... - wyrecytował chłopak zdeyszanym głosem, zniżając swoją głowę.
- Chwalimy i sławimy przez wszystkie dni. - poirytowany dokończył Or machając niedbale ręką. - O co chodzi?
- Jedna maszyna uwięzła w zapadlisku Inkwizytorze. Tam... Tam coś...
- No wykrztuś to z siebie.
- Tam coś jest. - powiedział wreszcie niewolnik. - Ktoś...
- Podnieś głowę. - rzucił Inkwizytor. Chłopak podniósł niepewnie twarz do czerwonego słońca które spełzło po jego żółtej skórze i błysnęło w złotych okularach jego wyłupionych oczu. Or wiedział że nie widział nic, nie miał prawa. Ale zawsze sądził, że spoglądając im w oczy budował coś szczególnego, relację inną niż posłuszeństwo. - Czy inni zauważyli?
- Nie, Inkwizytorze. Tylko ja.
- Doskonale. - wycedził Or i pstryknął palcami. Przestrzeń dookoła niewolnika się zachwiała i zmiażdżyła jego osobę do punktu, bardziej niż do punktu. Or nawet nie poczekał aż przebrzmi huk powietrza wypełniającego pustkę i szybkim krokiem szedł w stronę kopcących buldożerów. Jedna maszyna po kabinę tkwiła w wielkiej wyrwie. Zatrzymane gąsienice rozorały ziemię rozrzucając dookoła wielkie jej kawały. Na dnia wyrwy, w potrzaskanych fragmentach mozaiki, w dymie i błocie, kotłowały się kształty, ludzkie-zwierzęce, dobiegały też stamtąd ciche pojękiwania i śmielsze krzyki.
- Humanoidy... - syknął z pogardą Inkwizytor, wznosząc ręce. Zawsze w takich chwilach ogarniała go euforia, stawały mu przed oczami oślepiające elementarnym ogniem kadry z fizyomachii. Or chwycił przestrzeń jak łachan i owinął nim całą wyrwę razem z maszyną i tym co rozkopała. Światło dnia rozszczepiło się na rozrywanych wymiarach, przez chwilę błysnęło zielenią i żółcią. I wszystko zgasło. Czarny wręcz od karminu cień zalał zapadlisko, pomruk przeszedł przez ziemię i ucichł w oddali.
- Zabierać się do pracy! - wrzasnął ochryple na pozostałych niewolników Or. Robotnicy zamarli, ogłuszeni hukiem machii, szybko jednak wrócili za kierownice. Powietrze znów wypełnił huk i łomot drzewożerów, i jazgot wlewających się ich gardzieli mielonych kęsów. Or patrzył na to beznamiętnie, spoglądał jak stosy, hałdy, góry i mounteveresty czaszek, dziwnie długich ale też dziwnie znajomych, znikały w paszczach maszyn by wystrzelić z ich syfonów fontannami białego popiołu.
- Humanoidy! - parsknął Or z zadowoleniem patrząc na zarodźce, łapczywie wchłaniające nibynogami biały proch rozsypywany po okolicy.
- Forma Terry - szepnął Inkwizytor. - Co Bóg dał... człowiekowi...
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment