Nie lubię takiej poświątecznej smętności. Dobiega końca drugie dzień świąt - i człowiek imploduje. Zapada się w sobie, w niechęci powrotu do pracy, w oporze przed wpadnięciem na powrót w trybiki rzeczywistości. Momenty, które były tak ciepłe i magiczne (choć magią co roku idealnie reprodukowalną) - irytująco szybko się kończą. I jeszcze tylko resztki wigilijnych zup nas drażnią sarkastycznie smakiem jakby wprost wyjętym ze świąt. Trzewia powoli otrzepują się z szoku jakim było ich nad-miarę dociążanie - i w denerwującym bezwzględnością upływie czasu wszystko znika. Telewizja próbuje oczywiście reanimować tego ducha, serwując jeszcze ciepłe i tlące się hity wprost-na-święta. Ale agonia jest nieunikniona, powolne i bezwzględne normalnienie dnia i odmagicznianie nocy. Tegoroczne święta nawet nie muszą specjalnie galopować uciekając z codzienności - przecież brak śniegu już na starcie przyblokował ich pełen wybuch i rokroczny przepych.
Drogie Święta. Czekam na Was za rok. Na ten sam jedyny smak barszczu i jarzyn. Na ten jedyny, zawsze pęknięty wzdłuż kręgosłupa makowiec. Na tą choinkę - tak banalnie najzwyklejszą, tak niezwykle inną. Jeszcze tylko rok ;)
Tuesday, December 27, 2011
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment