Właśnie wróciłem z urzędu. Pominę całą urzędową odyseję i całe urzędowe biurwostwo. Historia jest autentyczna (!!).
Miejsce: wąski korytarz. Za drzwiami słychać potępieńcze wycie petentów albo miarowe du-dUM-du-dUM-du-dUM-du-dUM emitowane przez panią zatrudnioną na etat stęplownicy. Siwe jarzeniówki kaszlą na suficie, (anty)poślizgowa podłoga lśni błotem (preludium jesiennego błocka).
Wchodzi starowinka śmierdząca oscypkiem, wlekąc za sobą dwukołowy wózeczek z jakimiś torbami, w ręku ściska wymiętą koszulkę z dokumentami i kilkoma żółtymi receptami. Otwiera drzwi jednego z pokoi:
- Czy tu jest czwartek?
[Pani urzędnik skonsternowana]
- Słucham?
-Czy tu jest czwartek? Szukam piątku?
- Yyyy.
- Piątku.
- Piątki? - niepewnie pyta biurwa. - To dwa pokoje dalej - mówi a każdy jej kawałek wyraźnie daje do zrozumienia, że jej ulżyło.
- Piątek - powtarza trzęsącym się głosem starowinka. - Czy tu jest czwartek?
- Nie wiem o co pani chodzi.
- No szukam czwartku. W niedzielę był poniedziałek. A ja szukam czwartku no.
- Przykro, nie umiem Pani pomóc - biurwa zatrzaskuje drzwi. Starowinka chwilę stoi, podchodzi do następnych drzwi.
- Czy tu jest środa? - pyta gdy zza framugi wychyla się tleniona głowa.
- Yyyy.
- W czwartku nie ma czwartku. Szukam piątku. Środa?
- Bo zawołam ochronę... - irytuje się tleniona biurwa i zatrzaskuje drzwi. A starownika odchodzi zrezygnowana, mrucząc jeszcze pod nosem coś o bałaganie w polskich urzędach...
Tuesday, September 16, 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment