Lima to ciężkie miejsce. Dotarcie tam uzmysłowiło mi, że oto pomylił się Peter Jackson w poszukiwaniach swojego Mordoru. Bo mógł przybyć do Limy - najbardziej mrocznego miejsca na globie. Pewnie przesadzam - ale stężenie smogu oraz tego co on pozostawia w drogach oddechowych przeciętnego człowieka - jest obezwładniające.
Z czego składa się Lima? Komuś, kto przyjeżdża tam po raz pierwszy - a prowadzi go jakikolwiek szanujący się przewodnik książkowy - Lima będzie jawić się w postaci przekładańca ulepionego z Miraflores, taksówek, jugo de naranja podawanego na byle rogu (a jest ich - rogów - wiele zważywszy mało oryginalną, kraciastą strukturę miejskich ulic), skropionego wszechobecnymiaptekami, z lśniącą wisienką w postaci słynnej Fontanny na szczycie. Nie jest łatwo w Limie się odnaleźć - a co najbardziej szokujące, ma ona do zaoferowania więcej, niż zaczadzony i gotowy do odwrotu po 3 dniach turysta mógłby wiedzieć. Powiem więcej - po Limie warto się pokręcić!
Jeżeli ktoś ma wrażenie, że nie brzmi to wszystko zachęcająco - ma wrażenie słuszne. Mimo jednak tego - niejako chyba wbrew sobie - musze stwierdzić, że Lima skradła mi kawałek (kawałeczek, naprawde ledwo widoczny) serca. Bo ileż jest na świecie miast, gdzie w czasie jednego wieczoru można na głównym miejskim placu dostać pracę w wiodącym dzienniku, zaproszenie na warsztaty boliwijskiej muzyki etnicznej, zapewnienie o wyglądaniu 'niemal zupełnie jak' ekwadorczyk oraz przestarzałe i wycofane z obiego un sol de oro do kompletu z jak najbardziej aktualnym - ale i fałszywym cinco soles? Ile jest stolic, gdzie pamiątka w pewnych dzielnicach znaczy tyle co plastikowa Barbie-Boska a dewocjonalia nie są atrybutem śmierdzącego naftaliną wnętrza babcinej komody? No i gdzie na świecie obok oczojebnego różowego paschału kupuje się woreczki koki? Tylko w Limie. I choć należy być przygotowanym na bilans "minus jeden plecak" po raptem dwóch dniach spędzonych w mieście Luz Marii - warto poświęcić trochę czasu (i swoje płuca) na przyjrzenie się Limie. Nie będę tutaj reklamował pokolonilnej architektury czy multikolorowych arcydzieł "prawie jak Gaudi". Ale małe, zakurzone antykwariaty, śmierdzące uliczki kojarzące sie tylko ze stwierdzeniem "po godzinach", ciężko pachnące churros i codzienne krucjaty w poszukiwaniu normalnej kawy - dla takich chwil stworzona jest Lima. to chyba jedyne w Peru miasto, gdzie europejczyk poczuje się tak okropnie, irytująco 'prawie-europejsko'.
CDN
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
0 komentarzy:
Post a Comment